„Poczet
królów polskich” Jana Matejki znany jest chyba każdemu Polakowi.
Brzmi to nieco patetycznie, jednak trudno zaprzeczyć, że
matejkowskie wizerunki władców najczęściej spotykamy w
podręcznikach szkolnych czy też opracowaniach popularnonaukowych. I
właśnie w takiej postaci je znamy – jako niewielkie reprodukcje,
zamieszczone na kartach książek. Tegoroczna jesień przyniosła
okazję, by prace malarza obejrzeć w oryginalach. Rysunki
przechowywane są na co dzień we wrocławskim Muzeum Narodowym.
Próżno ich jednak szukać wśród stałych wystaw. Ze względu na
wielką wrażliwość na światło, pokazywane są bardzo rzadko –
ostatni raz w 1996 roku. Jeśli zatem okazja ich zobaczenia zdarza
się raz na 18 lat, czy można z niej nie skorzystać?
Byłam
mile zaskoczona, że na wystawę nie obowiązują osobne bilety. Za
10 zł ( cena studencka) można obejrzeć wszystkie ekspozycje Muzeum
Narodowego. Jak ktoś jest uparty, to może nawet zawędrować na
samą górę, by zobaczyć współczesną sztukę polską. Wśród
wielu przerażających dzieł (tkaniny Abakanowicz!), które dla mnie
mają niewiele wspólnego ze sztuką, można tam zobaczyć popiersie
Piłsudskiego autorstwa E. Wittiga i Kormorana M. Gross. Zachwycam
się rzeźbą w tym stylu, więc nie mogłam o niej nie wspomnieć.
Wracając
do Matejki. Rysunki wyeksponowane są w sali na drugim piętrze.
Malarz wykonał je pod koniec życia (1891-1893), na zamówienie
wiedeńskiego wydawcy szykującego ilustrowaną historię Polski.
Każdej postaci nadał indywidualne rysy, mające odzwierciedlać jej
charakter. Sporo wysiłku włożył w to, aby detalicznie i dokładnie
przedstawić stroje i przedmioty, z jakimi sportretował władców.
Jeśli pozwalały na to źródła ikonograficzne, wiernie odtwarzał
twarze panujących. Tak było w przypadku Kazimierza Wielkiego.
Artysta skorzystał z wizerunku na nagrobku ostatniego Piasta,
otwarcia którego był zresztą świadkiem. Czasem jednak Matejko
zmuszony był do korzystania ze współczesnych mu modeli – patrząc
na Zygmunta Starego widzimy w rzeczywistości proboszcza
Smoczyńskiego z Tenczynka, a zamiast Jadwigi – żonę artysty.
Przekaz źródłowy nie miał znaczenia w przypadku portretowania
Dobrawy. Matejko odrzucił opis pozostawiony przez niemieckiego
kronikarza, który nie miał zbyt pochlebnego zdania o Mieszkowej
żonie. Sam uważał, że pozycja, jaką miał książę wobec
cesarza, a także znawstwo kobiecej urody, pozwoliłyby mu uniknąć
brzydkiej małżonki. Trudno mi było nie uśmiechnąć się, kiedy
czytałam o tym w jednodniówce wydanej z okazji wystawy. Jeśli
bowiem cenimy Mieszka I jako polityka, to oczywistym jest dziś dla
nas, że przy wyborze żony kierował się interesem politycznym
swojego państwa, a nie wrażeniami estetycznymi.
Oglądając
Poczet miałam dziwne uczucie. Niby wszystkie te postacie znałam już
wcześniej i wiedziałam, jak wyobraził je sobie Matejko. A jednak
spojrzeć na nie z bliska – to coś zupełnie innego. Byłam
zafascynowana patrząć na twarze naszych władców. Szczególnie
spodobał mi się Kazimierz Odnowiciel, Władysław Laskonogi i
Konrad Mazowiecki. O Władysławie Warneńczyku pomyślałam, że
jego typ urody mógłby podobać się i dzisiaj. Zaskoczył mnie Jan
Olbracht. Z bliska widoczne są jego spuchnięte oczy i szrama na
policzku – owoce nocnego trybu życia króla. W książkach
wyglądał jednak na stateczniejszego. W duchu uśmiechnęłam się
na widok Michała Korybuta Wiśniowieckiego. Ma taką śmieszną,
jakby trochę wystraszoną, dziecięcą buźkę. Siedzi grzecznie, ze
splecionymi rękami i złączonymi kolankami. Czy Matejko mógł
jaśniej pokazać, że syn zupełnie nie wdał się w swojego
sławnego ojca?
Wystawę
uzupełniają informacje o insygniach koronnych i innych
„rekwizytach”, w jakie malarz wyposażył władców. Wśród nich
medalion Zygmunta Starego czy ulubiona zawieszka Anny Jagiellonki.
Artysta widział je jeszcze na własne oczy, nam taką możliwość
odebrała druga wojna światowa, podczas której wspomniane
przedmioty zaginęły. Na szczęście część wykorzystanych do
rysunków elementów ubioru, uzbrojenia itp. dotrwała do naszych
czasów i znajduje się w Domu Matejki w Krakowie. Zachciało mi się
bardzo zobaczyć je podczas mojej następnej wyprawy do tego miasta,
trzeba będzie zatem prędzej czy później takową przedsięwziąć.
Myślę
też o przeczytaniu biografii artysty, bo właściwie nic o nim nie
wiem. A to jednak wielkie nazwisko w naszej kulturze, niezależnie od
tego, jaką krytykę może dziś budzić jego styl. Oczywiście do
obejrzenia wystawy w naszym Muzeum Narodowym zachęcam z całego
serca – nie wiadomo, kiedy taka okazja wydarzy się ponownie :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz